Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

dzieńcze. Gdybym słowom twoim nie wierzył, nie słuchałbym ich tak cierpliwie.
Pochylił głowę i szukał wyjścia z matni, w jakiej się znalazł niespodziewanie.
Nie wolno mu się było unieść, zapomnieć ani na chwilę, że mówi do wroga starych bogów, wiedział bowiem, że nierozważna groźba poszłaby natychmiast z pierwszym kuryerem do Wienny, powitana z radością przez dworaków chrześciańskich, czyhających na jego posadę. A on był teraz w Rzymie potrzebny...
Każdemu innemu dygnitarzowi odmówiłby poprostu dalszego posłuchania, lecz wobec wojewody, chociaż stał na drabinie urzędniczej o kilka szczebli wyżej od niego, traciło jego dostojeństwo blask. Bo ten pyszny żołnierz nie podlegał i bez szczególnego pełnomocnictwa imperatora jego rozkazom.
Cesarstwo samowładne, obawiające się ciągle rokoszów namiestników, odłączyło władzę wojskową od cywilnej, rozbiwszy jedność machiny rządowej dawnego Rzymu. Wojewoda odpowiadał za swoją działalność tylko przed naczelnym wodzem zachodniej prefektury, zanimby zaś Arbogast powstrzymał jego kroki, mogłaby jego gorliwość chrześciańska pokrzyżować plany zachowawców rzymskich.
Należało go więc ułagodzić, uśpić jego czujność.
— Wiadomo mi, że twoja wiara — odezwał się Flawianus — nie zabrania czci dla umarłych. I wy grzebiecie swoich nieboszczyków uroczyście, stawiacie im kaplice, szanujecie ich groby.
— Wielki Teodozyusz nie byłby cię postawił na tak wysokim stanowisku — odparł Fabricyusz —