Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

Zwrócił się do prefekta w nadziei, że nakłoni go do odwołania pogrzebu, a chytry poganin, uczynił go posłusznem narzędziem bałwochwalców. Bo nie było innego wyjścia.
Nie chcąc narazić wojska imperatora na klęskę w walce z motłochem, trzeba zasłonić wrogów prawdziwego Boga przeciw słusznemu gniewowi chrześcian. Tak mało potrzeba w większych miastach do rozdmuchania płomieni nienawiści... Wystarcza kilka słów obelżywych, garść rzuconych kamieni, jakiś nierozważny wykrzyknik... A rząd chrześciański nie powinien stracić uroku w oczach tłumów, jeżeli chce zamysły swoje skutecznie przeprowadzić...
Wszystko to rozważył wojewoda. Wiedział, że musi tym razem uledz przebiegłości pogan, a ta świadomość niemocy upokarzała jego dumę żołnierską.
Gdyby się nie wstydził przechodniów, byłby krzyczał. Tak go wściekłość rozpierała.
Potrzebując gwałtownego ruchu, uderzał konia piętami po bokach. Zdumione zwierzę stawało dęba, wierzgało tylnemi nogami, a on bił je pięścią po łbie. Pokryty pianą i kurzem, chrapiąc i parskając, zatrzymał się wspaniały ogier hiszpański przed domem Augusta.
Czterech pieszych żołnierzów z monogramami chrześciańskiemi na szyszakach, trzymało straż przed portykiem, na którym powiewał sztandar z portretami Teodozyusza i Walentyniana.
— Przeprowadzić konia i wytrzeć go dobrze z potu — rozkazał wojewoda odźwiernemu.