Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówisz z rządcą gmachów cesarskich — odpowiedział obcy. — Byłbyś ukarał niewinnego, powinieneś bowiem wiedzieć, że prawo pozwala mi strzedz domów rządowych bez pozwolenia ich mieszkańców.
— Witaj, prokuratorze! Niech ci Dobry Pasterz wynagrodzi kiedyś w swojem królestwie, że powstrzymałeś mnie w samą porę od grzechu, ale pozwól sobie powiedzieć, że przekroczyłeś granice władzy prokuratorskiej. Nic mi nie wiadomo, by osobom, nienależącym do składu mojej rady przybocznej, było wolno przeglądać kąty głównej kwatery.
— Szybkie i nierozważne jest twoje słowo żołnierskie — rzekł prokurator. — Do tajnej straży prefekta miasta nie należę. Jest moim obowiązkiem czuwać nad gmachami rządowemi w obrębie murów Rzymu.
— To znaczy, iż sprowadziła cię do mnie obawa, abym nie uszkodził domu, oddanego mi na mieszkanie.
Prokurator wskazał ręką na ściany.
Stare freski słynnych mistrzów greckich, które zdobiły przez szereg wieków ulubioną salę imperatora Augusta, znikły, pokryte jednostajnem szarem tłem. Na jednej ze ścian wymalował jakiś mierny bazgracz Dobrego Pasterza, trzymającego na ramionach baranka. Do stóp gołowąsego młodzieńca, ubranego w rzymską tunikę i w sznurowane sandały, tuliło się sześć owieczek, a nad jego głową, ozdobioną wieńcem, pływało siedm ryb. I człowiek, i owieczki, i ryby przypominały rysunki chłopa, który nie ma jeszcze wyobrażenia o stosunku części do całości.