natorami, gawędził z Mecenasem, słuchał satyr Horacyusza. Tu przędły jego córki wełnę na tuniki i togi dla ojca.
Czterysta lat przeszło po tym domu, zmieniali się mieszkańcy, szalały naokoło niego burze rewolucyi i pożary, a on ostał się, szanowany przez gwałtownych Cezarów i mściwy motłoch.
Prokurator, który, jako budowniczy z zawodu, rozumiał sztukę, wodził smutnym wzrokiem po ścianach. Te niezdarne malowidła raziły jego oko, wykształcone na wzorach arcydzieł greckich. Z dawnej ozdoby sali została tylko mozaikowa posadzka, przedstawiająca sceny z mitologii grecko-rzymskiej. Zwłaszcza jedna z figur, płacząca Wenus, w postawie półleżącej, oparta prawą ręką na ziemi, a lewą odsuwająca z przepięknej twarzy zasłonę, przygnieciona głębokim smutkiem, była tworem wielkiego mistrza.
Miałażby i ta droga pamiątka uledz zniszczeniu?
Jeszcze prokurator myślał nad tem, w jaki sposób ocalić pamiątkę, kiedy wojewoda klasnął w dłonie.
— Dlaczego Fredegund nie uczynił, co rozkazałem? — zapytał wywoływacza.
Przerażony niewolnik wskazał oczyma na prokuratora.
— Podać mi młot! — rozkazał wojewoda.
I zanim prokurator zdołał przeszkodzić, uderzył z taką siłą w głowę bogini, że się drobne kamyczki rozprysły na wszystkie strony.
— Barbarzyniec! — wrzasnął prokurator, zasłaniając twarz połą togi.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.