Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

ciskać oszczepem, robić bronią. W pokoju i na wojnie strzegł jego głowy, oddany mu z wiernością psa. Dzieci, wnuków i zagrodę porzucił i przyszedł za nim do Rzymu.
— I ja błagałbym Dobrego Pasterza dopóty, dopókiby przed tobą bram brólestwa niebieskiego nie otworzył — wyrzekł wojewoda głosem miękkim, pieszcząc włosy starca, który się do jego kolan schylił. — Tylko nie szukaj w Rzymie niepotrzebnej zwady. Znajdzie się dla twoich ramion jeszcze dużo roboty. Ale poprzednio dostaw mi owego człowieka, o którym ci mówiłem.
— Ten lis czeka właśnie na wasze rozkazy, — mówił Teodoryk. — Zdaje się, że będzie dobrze wietrzył, bo mu bogowie wypisali na gębie chytrość i zdradę.
— Bóg, mój stary! — poprawił wojewoda.
— Gdzieby tam nasz Dobry Pasterz stworzył takiego łotra, co chce swojego pana sprzedać za pieniądze. Tacy rodzą się tylko z nasienia demonów pogańskich.
— Idzie mi o człowieka, któryby wiedział wszystko, co się dzieje u pogan.
— Ten lis służy u prefekta pretoryum i nazywa się Simonides. Wydała go grecka ziemia i grecka podłość. Gdy mój sokół dobrze zapłaci, będzie wiedział wszystko, co mu potrzeba.
Teodoryk wyszedł i wrócił wkrótce z tłómaczem prefektury.
Simonides robił rzeczywiście wrażenie lisa. Idąc, zginał kolana, posuwał nogi, stąpał cicho, ostroż-