nie, jakby się skradał do upatrzonej ofiary. Jego małe, kose oczy rzucały z pod czoła szybkie, lękliwe spojrzenia. Rzadkie włosy sterczały na jego ściętej brodzie.
Ujrzawszy na ścianie krzyż, przeżegnał się i uderzył się trzy razy w piersi.
— Pokój z tobą, prześwietny wojewodo! — odezwał się.
— Pokój z tobą! — odpowiedział wojewoda szorstkim głosem, mierząc przybysza od czuba do stóp.
Jego twarz łagodna podczas gawędy z Teodorykiem, przybrała wyraz surowy.
— Jesteś chrześcianinem, a służysz u prefekta pretoryum? — wyrzekł.
— Głód nie pyta o wyznanie chlebodawcy — odparł Simonides. — Najlepsze posady mają w Rzymie bałwochwalcy do rozdania. Niech ich nasze piekło jak najrychlej pochłonie.
— Czy wiesz, czego od ciebie żądam?
— Twoja święta gorliwość chrześciańska chce wiedzieć wszystko, co się dzieje u pogan.
— Czy możesz mi dostarczyć potrzebnych wiadomości?
Simonides wahał się przez chwilę, zanim odpowiedział. Uśmiechnąwszy się chytrze, rzekł:
— Gdybym mieszkał w pałacu imperatora Augusta, jak ty, prześwietny panie, nie narażałbym się na gniew Nikomacha Flawiana. To pan potężny i srogi.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.