Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

Może przeszkodzi sam Bóg temu niecnemu widowisku, może spuści rzęsisty deszcz i ostudzi grzeszny zapał bałwochwalców.
Lecz ciemnych błękitów wieczornego nieba nie mącił najmniejszy obłoczek. Nawet skraj zachodni był wolny od szarych mgieł, któreby niespodziewany wicher mógł spędzić do kupy i złączyć w jednę, większą chmurę.
Cisza pogodnej nocy wiała nad miastem. Nic nie zapowiadało nagłej zmiany powietrza.
Wojewoda szarpnął konia ręką niecierpliwą i skierował go w stronę ulicy Tryumfalnej. W porządku, czterema szeregami, posunęli się za nim żołnierze.

Biedacy, którzy zginęli podczas rozruchów ulicznych, nie marzyli w najzuchwalszych snach o zaszczycie, jaki ich miał spotkać po śmierci. Sam konsul zapisał ich nieznane nazwiska w księgach świątyni Wenery Libityńskiej i zamówił przybory, potrzebne do drogi ostatniej[1]. Nabalsamowali ich głośni lekarze, ubrali w kosztowne suknie niewolnicy miasta, słynni artyści zdjęli z ich twarzy maski pośmiertne. Ubogich rzemieślników złożono na marach z kości słoniowej, pokrytych wschodniemi kobiercami i wystawiono na widok publiczny w amfiteatrze Flawiuszów. Młodzież wielkich rodów trzymała przez siedem dni straż przy zwłokach, najbogatsi i najmożniejsi panowie rzymscy przychodzili z hołdem, niosąc wieńce i korony obywatelskie.

  1. Listę umarłych prowadził w Rzymie sługa świątyni Wenery Libityńskiej (Venus Libitina), zwany „libitinarius.”