Szeregi konnych rozsunęły się i utworzyły długi szpaler.
— Miecz do ramienia! — rozległa się powtórna komenda.
Równocześnie zamigotało nad zebranym tłumem tysiące świateł i wieniec płomienny otoczył plac amfiteatralny. Dacliy domów, pałaców, świątyń stanęły w ogniu; luk Konstantyna gorzał, jak pochodnia.
Z gmachu Flawiuszów wysnuwał się wolno korowód pogrzebowy.
Przodem szło dziesięciu trębaczów, a za nimi ciągnęły płaczki. Sto niewiast z włosem rozpuszczonym, w podartych, brudnych, błotem ulicy i popiołem zbrukanych sukniach, z twarzami, umazanemi wilgotną ziemią, postępowało w trzech szeregach. Trębacze dęli w tuby, z których wypływała monotonna pieśń, zaś płaczki łkały zcicha.
Za płaczkami ukazał się orszak greckich wojowników. Prowadził go wysoki, urodziwy młodzieniec, jadący na złoconym rydwanie.
Histryon, przebrany za Achillesa, uderzył mieczem w tarcz miedzianą. Na znak ten ucichły tuby i zamilkły płaczki.
Wówczas rozbrzmią dźwięczny głos tragika:
Mirmidonowie waleczni, najmilsi walk towarzysze,
Nie odprzęgajcie mi jeszcze rumaków twardokopytnych,
Wpierw tu staniem pospołu z wozami i końmi rączemi,
Płakać Patrokla, bo taka się cześć umarłemu należy.
Gdy zaś łzami gorzkiemi ukoim żałość serdeczną,
Wtenczas z wozów rumaki odprzągłszy, do uczty zasiądziem.