Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

liśmy. Nie do Rzymu ciągną królowie i książęta, nie z naszej krwi idą panowie, co rozkazują światu. Obcy przybysze, zrodzeni ze sług naszych sług, wczorajsi barbarzyńcy, narzucają nam, narodowi narodów, swoje prawa i depcą naszą przeszłość. W odwiecznym grodzie Jowisza i Marsa, w stolicy Romulusa, Numy, Cezara i Marka Aureliusza, w mieście, którego każdy kamień okupiła krew rzymska, stawiają Galilejczycy świątynie swoim zabobonom i urągają naszym bogom. Zewsząd otacza nas okrutna obręcz nieprzejednanych wrogów, coraz groźniejsza, bliższa. Czy słyszycie zwycięskie okrzyki Gotów, Franków, Wandalów? Już idą, już huczy straszliwa fala, chciwa naszych żon, dzieci i domów.
Zgarnął z mównicy kurz, posypał sobie nim włosy i brodę, rozdarł na piersiach tunikę, zwrócił się twarzą do świątyni kapitolińskiej i zawołał:
— O Jowiszu, Jowiszu, ojcze bogów, pozwól się ludowi swojemu przebłagać!
Smuga światła księżycowego, zmieszawszy się z dymem pochodni, które liktorowie nad nim trzymali, otoczyła jego głowę aureolą.
A przed nim falował głuchy szum, przelewający się z jednej strony rynku na drugą. Odparty filarami portyków i murami świątyń, wrócił na środek, skłębił się, zagotwał i strzelił do góry z łoskotem spienionego morza.
— O Jowiszu, Jowiszu! — krzyczał lud rzymski.
Mężowie targali na sobie suknie, niewiasty rozpuszczały włosy, dzieci kwiliły, przerażone wrzawą.
Wojewoda patrzał na to widowisko okiem zdumionem.