Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/171

Ta strona została skorygowana.

Tymczasem spadały znów z mównicy na zebrany tłum buntownicze słowa Symmacha:
Głoszą nieprzyjaciele Rzymu — podburzał konsul — iż nasi bogowie nie byli nigdy bogami prawdziwymi. Warteż to śmieszne kłamstwo odpowiedzi? Odpiera je dostatecznie tysiąc lat chwały i tryumfów. Możliweż, by bogowie fałszywi dali swoim wyznawcom panowanie nad światem, wynieśli ich ponad wszystkie inne narody? Któryż bóg prawdziwszy? Czy ten, co przyoblekł swoje dzieci w purpurę królewskości, albo ten, co prowadził je z niewoli w niewolę? Nie myr całowaliśmy stopy Syryi i Palestyny, nie Jehowa Wschodu, lecz Jowisz, opiekun Rzymu, rozkazywał licznym ziemiom i morzom. Ukorzmy się znów przed potęgą bogów narodowych z wiarą naszych praojców, z wiarą dzieci posłusznych, wróćmy do dawnej czystości obyczajów, kochajmy więcej ojczyznę, niż siebie, więcej cnotę, aniżeli rozkosze tej ziemi, a świat przekona się rychło, iż stary Jowisz dzierży jeszcze w prawicy pioruny i błyskawice. Ho nie on stracił moc, jak uczą wrogowie Rzymu, lecz nasze to ręce osłabły, obezwładnione bluźnierstwem i rozpustą trzech wieków.
Wojewoda słuchał uważnie. W jego oczach błyszczała pogarda, po jego ustach przewijał się uśmiech szyderski. Mowa konsula robiła teraz na nim wrażenie niemocnego krzyku chorego człowieka, który miota się dlatego tak namiętnie, bo nie widzi przed sobą ocalenia. Być nie mogło, żeby Symmachus nie znał położenia państwa.