Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

Wiedział on równie dobrze, jak on, że niedobitkowie narodu rzymskiego bronili się od lat stu przed służbą wojskową, jak przed nieznośnym ciężarem. Kto nie posiadał środków do przekupienia dekuryona, ten uciekał do barbarzyńców, byle nie służyć pod sztandarami imperatora, kogo zaś straż pograniczna zatrzymała, ten odbywał wprawdzie powinność obywatelską, ale bez radości. Najgorszego żołnierza dostarczała Italia.
Owi obcy przybysze, o których konsul mówił z takiem lekceważeniem, byli jedyną tarczą imienia rzymskiego.
Czem Italia w porównaniu z cesarstwem, czem jej nędzne legiony w porównaniu z najemnem wojskiem imperatora? Gdyby się nawet cały kraj podniósł, jak jeden mąż, gdyby się wszystkie ręce pogańskie uzbroiły, spełni się mimo to przeznaczenie nad tym hardym ludem, który olśniewa się daremnie blaskiem wielkiej przeszłości.
Wojewoda spojrzał po zebranym tłumie. Zbita masa tysięcy głów, pogrążona w cieniach, padających z trzech stron na rynek od kolumn portyków, owiana dymem pochodni, milcząca, skupiona, miała w sobie coś dziwnie smutnego.
Księżyc, który zeszedł tymczasem z pełnego nieba, rzucał z boku, z poza czarnych murów zamczyska Kaliguli, garść bladych promieni na twarze, zwrócone w stronę świątyni kapitolińskiej.
Kiedy tak patrzał przez mgłę, utkaną z dymu, zdawało się wojewodzie, iż widzi wojsko duchów, czekających zmiłowania przed bramami innego świata.
— Zginiecie, zginiecie wszyscy — myślał.