Wojewoda siedział w swojej pracowni przed stołem i pokrywał duży zwój papyrusu grubem, zarnaszystem pismem. Od czasu do czasu podnosił głowę, zamyślając się, a wówczas padało brudne światło lampy olejnej na twarz rozgorączkowaną, popstrzoną ceglastemi plamami. Wyrzucał z siebie widocznie słowa namiętne, gwałtowne.
Skończył, odłożył pióro trzcinowe i rzekł:
— Pojedziesz drogą flamińską, ażebyś mógł wstąpić do Medyolanu, gdzie oddasz biskupowi Ambrozyuszowi list z pieczęcią żółtą.
— Ty rozkazałeś wojewodo — odezwał się młody żołnierz, czekając przy drzwiach w postawie wyprostowanej.
— Z Medyolanu udasz się do Wienny i wręczysz naczelnikowi straży cesarskiej list z pieczęcią białą. Gdybyś dworu naszego boskiego i wiecznego pana nie zastał w Wiennie, pojedziesz do Lugdunu, a gdyby go i tam nie było, do Paryża.