a z tobą razem rozpadną się w proch wszystkie jaskinie demonów rzymskich. I twoja pomocnica Westa...
Nagle zasępił się i, podniósłszy ręce do nieba, szeptał:
— Przebacz mi, Boże miłosierdzia, ale nie mogę inaczej.
Oparł łokcie na murze, złożył głowę na dłoniach i pogrążył się w zadumie.
Od pierwszej chwili, kiedy ujrzał Faustę Auzonię, szła jej postać za nim z uporem cienia. Widział wszędzie, na jawie i we śnie, jej bladą, poważną twarz i przypominał sobie z rozkoszą jej ruchy, spojrzenia i dźwięk głosu.
Na ulicach, gdy mijał jaką lektykę i spostrzegł w niej białą suknię, czuł, że krew okrąża jego żyły prędzej, gorętsza, niż zwykle.
Na Polu Marsowem, na rynkach, pod filarami bazylik, przeciskał się przez tłum, bez względu na niezadowolenie motłochu, ilekroć mu się zdawało, iż gdzieś, w oddali, powiał welon. Kilka razy nawet przechodził rozmyślnie okok Atrium Westy w nadziei spotkania kapłanki.
Pracując ze swoimi podkomendnymi w głównej kwaterze, opuszczał nagle pióro i zamyślał się.
Trybunowie pozrywali wówczas szepty, sądząc, że wódz rozważa jakieś plany, a on uśmiechał się w duszy do Fausty Auzonii, którą widział tak wyraźnie przed sobą, jak gdyby w istocie przed nim stała.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/181
Ta strona została skorygowana.