— Uczył mnie nasz kapłan, — rzekł Teodoryk — że Dobry Pasterz nie pożąda krzywdy nieprzyjaciół. Rozrzucił On na ziemi dary swoje dla wszystkich stworzeń żyjących.
— Ten kapłan!... — fuknął wojewoda i urwał.
Chciał powiedzieć „kłamał,” ale powstrzymał słowo nierozważne.
— Tak było dawniej, mój stary — mówił — kiedy nasz Dobry Pasterz, ścigany przez demonów pogańskich, ukrywał się w grobach podziemnych, ubogi pomiędzy ubogimi, słaby pomiędzy słabymi, dziś jednakże...
Przerwał sobie powtórnie, zakłopotany. I jego uczył kapłan chrześciański miłości dla wszystkich ludzi, bez względu na ich pochodzenie i wyznanie. Przypominano mu ciągle, że miał miłować nieprzyjacioły swoje i błogosławić tym, którzy go przeklinają... Jakże pogodzić to przykazanie z obowiązkami wysłańca cesarskiego, który musiał obrażać pogan, jeżeli chciał wykonać, co mu polecono.
Milcząc, szedł wojewoda obok Teodoryka. Na dnie jego duszy kłóciły się zasady wiary z gwałtownością żołnierza i nienawiścią fanatyka. I biskup Syrycyusz nie pochwalał jego gorliwości. Byłażby ona grzechem?
Oprócz pisma, przeznaczonego dla imperatora, wysłał dziś list do Ambrozyusza z prośbą o radę. Jedyny biskup medyolański wskaże mu najwłaściwszą drogę postępowania i zdejmie z jego duszy ciężar wątpliwości, który przygniatał go od czasu rozmowy z arcykapłanem rzymskim, niepokojąc jego sumienie.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/184
Ta strona została skorygowana.