gich, stawiali świątynie i bazyliki, zabawiali lud igrzyskami, utrzymywali kapłanów pogańskich.
Jak Kajus Juliusz Strabo, spożywali najzwyczajniejsze potrawy, sypiali na twardem posianiu i modlili się codziennie przed ołtarzem domowym.
Gdyby duch jakiegoś Fabia, Klaudya, Julia, Kwintylia, Kornelia lub innego kwiryty z czasów królów mógł być obecnym na zebraniu zwolenników dawnego obyczaju, zdziwiłby się tak samo, jak się dziwił Winfridus Fabricyusz na uroczystości zaślubin córki Symmacha, daremnie bowiem szukałby twarzy i postaci, do których przywykł za życia.
Ci patryoci rzymscy nie przypominali, z wyjątkiem Flawiana, Strabona, Fausty Auzonii i arcykapłanki Westy, bynajmniej typu rzymskiego. Znaczna ich część pochodziła z rodzin cudzoziemskich, przeszczepionych na grunt Italii z różnych prowincyi cesarstwa.
Jedni, jak Symmachus, należeli do „wilczego plemienia” przez babkę lub matkę, inni, jak Konstancyusz Galeryusz tylko przez tradycye kilku pokoleń, osiadłych w Rzymie.
Ale każdy z nich miłował szczerze i gorąco przybraną ojczyznę i uważał się za prawowitego spadkobiercę kwirytów.
Urodzeni i wychowani na ziemi, przesiąkłej krwią łacińską, owianej tchnieniem wielkiej przeszłości, niezależni majątkowo, nie cisnęli się do dworów cesarzów chrześciańskich, których łaski nie potrzebowali, i odpychali od siebie ducha nowych czasów, nienawidząc w nim słusznie burzyciela dawnego porządku społecznego. Chociaż narażali dla swo-
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/187
Ta strona została skorygowana.