Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/195

Ta strona została skorygowana.

— Masz niezręcznych lampiarzów, Kwintusie. Gdybyśmy byli przesądni, widzielibyśmy w tym wypadku przestrogę.
Symmachus mruknął coś niewyraźnego. Rozbicie lampy było rzeczywiście dla niego i dla wszystkich zebranych znakiem niepomyślnym, ostrzegającym Flawiana. Ostatni Rzymianie wierzyli tak samo, jak zabobonni towarzysze królów, w mowę wnętrzności zwierzęcych, lotu ptaków, niewytłómaczonych stuków i innych wskazówek tajemniczych.
Julian Apostata, najświatlejszy monarcha i najznakomitszy pisarz swojego czasu, obdarzony niezwykłym darem krytycznym i polemicznym, wskrzesił wszystkie wieszczby i misterye kwitnącego pogaństwa. Sam radził się przed każdą ważniejszą czynnością „potęg ukrytych” i powierzał w ciszy nocnej troski swoje bogom.
Senatorowie pochylili głowy, jak łan zboża, nad którym powiał nagły wicher. Wszystkie oczy błądziły po posadzce, unikając spotkania ze strzaskaną lampą.
To przykre milczenie przerwał głos ochrypły, podobny do krakania kruka:
— Duchy przodków biorą udział w naszem zebraniu. Prośmy ich, przesławni ojcowie, o wskazówki wyraźniejsze.
Z sofy podniosła się wysoka, chuda postać niewieścia i zbliżywszy się do Symmacha, szepnęła mu kilka słów. Konsul udał się natychmiast do jednego z bocznych pokojów, przylegających do dziedzińca.
— Pulcherya Placyda będzie rozmawiała z bogami — podawano sobie z ust do ust.