Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

gów, będzie mi posianiem milszem od mar z kości słoniowej. A teraz rozejdźmy się, ojcowie, i niech każdy z nas pamięta, iż nie wolno nam odtąd tracić ani jednej godziny.
Pieszo, bez zwykłego otoczenia służby, wracali senatorowie do domu. Kiedy się żegnali przed pałacem Symmacha, wysunęła się z po za węgła przeciwległego domu ciemna postać i przeszła obok nich wolno, zataczając się i giestykulując.
Żaden z senatorów nie zwrócił uwagi na wrzekomego pijanicę, on jednakże przypatrzył im się bardzo dobrze z pod kaptura brunatnego płaszcza.
Był to Simonides, szpieg wojewody.
Konstancyusz Galeryusz i Kajus Juliusz, którzy mieszkali na tej samej ulicy, postępowali obok siebie czas dłuższy w milczeniu. Powaga chwili odebrała im ochotę do gawędy.
Szli pustemi ulicami, zamyśleni, porządkując w sobie wrażenia dnia ubiegłego. Wiedzieli, że wschodzące słońce nie powita już takiego Rzymu, jaki wczoraj, zachodząc, żegnało.
Razem z różową jutrzenką podniosą się wszystkie nienawiści religijne i narodowe, uśpione od śmierci uzurpatora Maksyma. Burza wojny zahuczy znów nad prastarym grodem, zlepionym z krwi i ognia. A gdzie pioruny biją, tam walą się domy i giną stworzenia żyjące.
Pierwszy odezwał się Konstancyusz Galeryusz.
— Niejasna jest wyrocznia Pulcheryi Placycy — rzekł.
Kajus wzruszył ramionami.