Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/202

Ta strona została skorygowana.

— Obowiązki obywatelskie nie były nigdy rozkoszą, a jednak spełniali je nasi przodkowie bez wstrętu.
Skoro sobie tego koniecznie życzysz, przyjmuję twoje towarzystwo z wdzięcznością. Jutro, przed zachodem słońca bądź gotów do drogi.
— Z mojej przyczyny nie spóźni się twoje poselstwo.
— Zabierz z sobą pełny trzos, bo może wypadnie nam pojechać do Wienny, a na dworze cesarskim nie rozmawiają z ludźmi, którzy przybywają z pustemi rękoma. I ja otworzę skrzynię.
Zbliżali się już do dworca Kwintyliów.
Zaspany wywoływacz odebrał od Kaja Juliusza w przedsionku togę i zapalił woskową świecę, aby go przeprowadzić do sypialni.
Ale na progu sali zatrzymali się pan i sługa zdziwieni.
Przez szczelinę kotary, zasłaniającej pracownię, w której oprócz gospodarza nie wolno było nikomu przebywać, wypływała smuga świetlista. Ktoś skorzystał widocznie z nieobecności pana i zakradł się do przybytku pamiątek rzymskich.
Kajus Juliusz, pomyślawszy, iż ręka niepowołana dotyka jego ukochanych skarbów, poczerwieniał z gniewu.
Cicho, na palcach, by nie spłoszyć zuchwalca, podszedł do kotary i odsunął ją nagle.
Lecz obraz, jaki się jego oczom przedstawił, zgasił w nich błyski gniewu i wywołał na usta uśmiech dobroci.