Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

— Zrobię wszystko, co tylko zechcesz... Tylko utul się i uśmiechnij się wesoło.
Porcya już się utuliła. Z łatwością temperamentu żywego, który przechodzi szybko z jednego usposobienia w drugie, otarła łzy i zwróciła do brata twarz uśmiechniętą.
— Czy tak dobrze? — zapytała.
Kajus pogładził jej włosy.
— Ale teraz powiedz mi — rzekł zkąd przyszły na ciebie myśli tak poważne.
Porcya wskazała ręką na otwartą księgę. Były to „Roczniki” Tacyta.
— Naokoło, w domu, gdy masz gości, u konsula, u prefekta, w świątyni w Atrium Westy, wszędzie — mówiła, spoważniawszy nagle — słyszę ciągle skargi na ucisk imperatorów. Nie zważacie na mnie, bo jestem dla was ciągle dzieckiem, ale ja chwytam każde wasze słowo i zapisuję je głęboko w pamięci. Bo ten Rzym, któremu zagraża złość nowych ludzi, jest i moją kołyską, bo w tych świątyniach, które mają ustąpić kościołom Galilejczyków, modlili się i moi przodkowie. Cóż dziwnego, że chciałam się dowiedzieć o przyczynach naszego nieszczęścia? Mówiła mi Fausta Auzonia, że wielki Tacyt nauczy mnie czuć i myśleć po rzymsku. Czuć i myśleć po rzymsku nie potrzebowałam się uczyć, w żyłach bowiem moich płynie tak samo, jak w twoich, krew Juliów, ale odkryłam w Tacycie źródło naszego upadku. Teraz wiem, iż cierpimy za winy ojców, którzy poświęcili dobro pospolite dla swoich spraw osobistych.
Zamilkła, oparłszy głowę na poręczy krzesła.