Ten wielki pan, zostawszy chrześcianinem, żył jak robotnik, dzieląc czas swój między modlitwę, uczynki miłosierne, obowiązki urzędu biskupiego i zgłębienie pism ojców Kościoła. Szary świt zastawał go nieraz nad księgami, a mimo to wykonywał codziennie, gdy był w Medyolanie, zaraz po zachodzie słońca, w kościele Świętą Ofiarę, odwiedzał chorych miasta i zanosił nieszczęśliwym słowo pociechy. Był to patrycyusz „dawnego obyczaju”, uszlachetniony przez chrześciaństwo.
Długo rozmawiał Ambrozyusz z Chrystusem, zapatrzony w znak Jego męki. Z krzyża spływały w jego duszę smutek i żal do ludzi za ich przewrotność.
On, były namiestnik cesarski, wszedł do Kościoła z poczuciem karności i porządku. Żelazną ręką ujął sprawy swojej dyecezyi. Wróg samowoli motłochu i kłótliwości wichrzycielów, tłumił bez miłosierdzia wszystkie objawy sekciarskie. Aryanów wypędził z Medyolauu, Manicheuszom i Prysoylianistom odebrał kościoły, swawolę retorów pogańskich ukrócił. W jego stolicy nie rozlegały się w łaźniach, w bibliotekach i na rynkach spory religijne. Duch niezgody przyczaił się, przerażony jego energią.
Wychowaniec starych tradycyj rzymskich, wiedział, że tylko karność i jednomyślność budują wielkie państwa i kościoły. Przeto czuwał bezustannie, jedyny z pomiędzy biskupów zachodniej prefektury, nad rozwojem chrześciańswa i wzywał imperatorów do ostatecznego utrwalenia nowego porządku. Jeden pasterz miał prowadzić całą owczarnię Chrystusa.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/219
Ta strona została skorygowana.