Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/221

Ta strona została skorygowana.

Z gromady Aryanów i Manicheuszów wypłynął głuchy szmer. Brwi heretyków ściągnęły się; spojrzenia ich stały się ponure.
— Albowiem imię Boże bywa przez was bluźnione między pogany — powtórzył Ambrozyusz głosem podniesionym, który brzmiał, jak komenda wojskowa, nieznosząca nieposłuszeństwa. — Zamiast siać ziarno zgody i jedności, czynicie rozerwania i zgorszenia przeciw świętej nauce naszego Pana Jezusa Chrystusa, stając się pośmiewiskiem bałwochwalców. Z waszej niezgody radują się czciciele zabobonów pogańskich, drwią ich retorowie i filozofowie. Zaliż obmierzła wara już wolność, którą was łaska Boga, naszego Ojca, obdarowała za cnoty i męczeństwo przodków? Żaliż chcecie koniecznie, żeby nasze ołtarze splamiła znów krew ofiar, konających pod nożem kapłanów Jowisza?
Ambrozyusz nie przekonywał, lecz gromił. Przemawiał on, jak przemawia wódz do zbuntowanego wojska. I jak zbuntowane wojsko, zawstydzone naganą ukochanego wodza, milczy, tak milczeli wyborcy gminy komeńskiej, przygnieceni ciężarem wielkiego nazwiska, które było chlubą całego chrześciaństwa. Wiedziano, że nawet barbarzyńscy królowie oddawali spory swoje pod sąd Ambrozyusza.
— W Rzymie podnoszą bałwochwalcy głowy nieprzejednane. Heleńscy demonowie wzywają pogan do zemsty za swoje pohańbienie. Nad Italią idzie gorący oddech wojny, a między wami wichrzą poswarki i rozerwania, jak gdyby wam nic nie groziło. Jeszcze Kościół Chrystusowy nie spoczywa na opoce, niewzruszony, jak ona, jeszcze oblewa go ze-