Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/227

Ta strona została skorygowana.

Mijały go szare sioła, murowane osady, marmurowe wille, przeglądające się w modrych zwierciadłach stawów i jezior, liczne stada rogatego bydła pasły się na łąkach, niezwarzonych jeszcze tchnieniem jesieni.
Niebo, dżdżyste w Comum, rozjaśniało się w miarę, jak się Ambrozyusz zbliżał do Medyolanu.
On nie zwracał uwagi na dostatek, który go zewsząd otaczał. Wszakże obchodziły go skarby tej ziemi tak mało, iż rzucił je precz od siebie, gdy postanowił hyc kierownikiem dusz, powierzonych jego opiece.
Zanim objął zarząd dyecezyi, zgłębił nasamprzód zasady nauki Chrystusowej, wziął je w siebie i ukochał z siłą gorącego, wielkiego serca. Był on prawdziwym wyznawcą Boga Ukrzyżowanego. Nie dla korzyści doczesnych, dla stanowiska biskupiego, jak to czyniło wielu innych, odwrócił się od tradycyi swego narodu.
Z chwilą, kiedy zasiadł na stolicy medyolanskiej, żył już tylko dla chrześciaństwa, pragnąc jego tryumfu.
Ambrozyusz zrozumiał, że czas pierwszego zapału minął i że należy teraz ująć rzeszę Chrystusową silną ręką, by jej kłótliwość i prywata ludzka nie rozbiły na wrogie sobie odłamy. Rzymski patrycyusz, który miał we krwi poczucie prawa i karności, odziedziczone po szeregu przodków, wprowadzał z całą świadomością genialnego organizatora do Kościoła rząd i ład. On to nakłonił Teodozyusza do wydania edyktów przeciw sekciarzom i poganom, on zastosował znakomity aparat rządowy cesarstwa