— Moim obiadem zgorszyłby się ostatni z twoich niewolników, Kwintusie — zauważył Ambrozyusz z uśmiechem. — Coraz mniej potrzebuję.
— Co podtrzymuje twoje pracowite życie, wystarczy i dla mnie — odpowiedział Symmachus.
— Wola gościa jest rozkazem dla gospodarza.
Biskup wziął konsula pod ramię i przeprowadził go do jadalni.
Nie było tu miękkich sof, wysłanych szkarłatnemi poduszkami. Po obu stronach długiego stołu znajdowały się zwykłe krzesła. Jedna duża lampa, zawieszona u sufitu na bronzowych łańcuszkach, oświecała dużą, ponurą salę.
Cały obiad najpotężniejszego biskupa chrześciańskiego składał się z ryby, chleba, owoców i czarki młodego wina. I jeden tylko wyzwoleniec służył patrycyuszowi, którego otaczał dawniej legion niewolników.
Konsul nie dziwił się bynajmniej temu dobrowolnemu ubóstwu, nie należało ono bowiem w drugiej połowie czwartego stulecia do rzadkich zjawisk. I poganie naśladowali ascetów chrześciańskich. Julian Apostata zaczął panowanie swoje od rozpędzenia dworaków, zaś wszyscy naczelnicy staro-rzymskiego stronnictwa z czasów Teodozyusza żyli tak skromnie i czysto, iż zjednali sobie szacunek nawet przeciwników.
Bez wstrętu pił Symmachus, najbogatszy pan Italii, cierpkie wino i spożywał chleb jęczmienny.
Na znak biskupa oddalił się wyzwoleniec. Gospodarz i gość zostali sami.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/231
Ta strona została skorygowana.