— Zaraz, zaraz — mówił Teodoryk, podnosząc się z ziemi. — Mój sokół przyspieszyłby, gdyby to było w jego mocy, bieg czasu, tak samo, jak Bauto Fabricyusz. Zaraz, zaraz... I Bauto Fabricyusz nie lubił czekać. Krew w nim ciągle wrzała, a ramię było tak szybkie, iż uderzało dość często niewinnych. Ale potem żałował i starał się krzywdę wynagrodzić.
Wojewoda przygryzał wargę.
— Nie doczekam się dziś twojej powieści — mruknął. — Starzejesz się, Teodoryku.
— Aha, owe porwanie — mówił sędziwy wojak, pocierając czoło ręką. — A tak... Spotkaliśmy waszą matkę po raz pierwszy w południowej Gallii...
W pobliżu Tolozy — poddał mu wojewoda, który się coraz więcej niecierpliwił.
— Tak, w pobliżu Tolozy... Przybyła z ojcem swoim z Iberyi, z kraju Wasków, aby się przypatrzyć dworowi imperatora Gracyana. A było na co patrzeć, bo szliśmy zawsze na łowy, jak na wojnę. Wasz rodzic, gdy ją ujrzał, zbladł, zatrząsł się cały, potem rzekł do mnie: „Czy widzisz tę Iberyjkę?” — „Widzę, panie!” — odpowiedziałem. A on dalej: „Ta Iberyjka będzie twoją panią, albo rozbiję tobie czerep maczugą, sobie zaś wepchnę miecz pod piąte żebro.” — Ja na to: „Ta Iberyjka będzie moją panią, choćby była córką rzymskiego imperatora. Małoż to u nas lasów? Jest się gdzie skryć, nawet przed zemstą boskich władców?” — Więc uśmiechnął się wasz rodzic i mówił: „Najlepszy koń z mojej stajni będzie pod tobą chodził, najostrzejszy miecz z mojej zbrojowni będzie błyszczał przy twoim boku.” On
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/247
Ta strona została skorygowana.