tak zawsze: jedną ręką groził, drugą obdarzał. — „Dowiesz mi się, kto ona?” — rozkazał.
— I dowiedziałeś się? — pomagał wojewoda, aby przyspieszyć rozwlekłe opowiadanie starego sługi.
— Jeszcze tego samego dnia wiedzieliśmy, że owa sarenka była córką kapłana jakichś zabobonów pogańskich. Bo w Iberyi istnieją podobno dotąd różne, osobliwe zabobony. Opowiadano, że wasz dziad czcił jakoby słońce, czy miesiąc, bo nie wiem dobrze, do jakiej gwiazdy się modlił.
Oczy wojewody zwróciły się zdziwione na Teodoryka.
— Mówisz, że matka moja była poganką — rzekł — ja zaś pamiętam, że uczyła mnie sama zasad naszej wiary.
— Bo wasz rodzic poznał był już wówczas naszego Dobrego Pasterza — odparł Teodoryk — a on nie lubił, żeby ktoś w jego domu wierzył inaczej od niego.
— Czy się moja matka poddała bez oporu?
— Wy wiecie, panie, że niewiasta poddaje się zawsze bez oporu miłości. Kocha ona tego boga, którego jej umiłowany małżonek uwielbia.
— Tak sądzisz?
— Miłość jest najmocniejszą wiarą niewiasty, a wasz ojciec otoczył waszą matkę taką miłością, że zapomniała w jego objęciach o zabobonach lat dziecinnych. Ktoby tam pytał niewiastę o jej wolę?
Wojewoda zasępił się. Myśli jego przedarły się do Atrium Westy i wpatrywały się uważnie w oblicze
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/248
Ta strona została skorygowana.