Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/253

Ta strona została skorygowana.

Jeszcze przed kilku tygodniami nie byłby Fabricyusz korzystał z uprzejmości pogan, dziś jednakże, trawiony żądzą zbliżenia się do Fausty Auzonii, pochwycił skwapliwie sposobność. U wesołej wykonawczyni smutnych arcydzieł Sofoklesa, Euripedesa i Eschylosa spotka on niezawodnie jakiego krewnego lub znajomego westalki, bo wiadomem było powszechnie, iż się u głośnej histryonki zbierała najbogatsza młodzież Rzymu — zawrze z nim znajomość i wejdzie z jego pomocą do atriów patrycyuszowskich.
— Podaj mi płaszcz — rozkazał. — Za lektyką pójdzie dziesięciu legionistów.
Kiedy się Teodoryk oddalił, włożył Fabricyusz na szyję złoty łańcuch z portretem Walentyniana i przejrzał się w polerowanem srebrnem lustrze.
Godzina oznaczona minęła już dawno, ale wojewoda spóźniał się rozmyślnie, by nie zadawać zbyt długo gwałtu swojemu wstrętowi do biesiad pogańskich.
W pół godziny potem posuwał się ulicą Szeroką, w górę, ku Polu Marsowemu, świetny orszak. Przodem biegło w żółtych tunikach dwóch wyrostków, którzy rozpędzali gapiów długiemi trzcinami, nawołując ciągle:
— Miejsce dla wojewody Italii!
Za lauframi postępowało w trzech szeregach piętnastu niewolników, rudowłosych olbrzymów z lasów Gallii, przywdzianych w płaszcze ze skór lamparcich. Lektykę z drzewa cytrusowego niosło ośmiu czarnych Nubijczyków z dużemi złotemi kolczykami w uszach. Dalej szło znów piętnastu niewolników, na samym końcu błyszczały zbroje legionistów.