Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/259

Ta strona została skorygowana.

bym się znalazła, nagięłabym do swoich upodobań całe otoczenie.
— Jesteś zbyt pewną siebie...
— Małoż to chrześcian całowało moje stopy, żebrząc o uśmiech obiecujący? — mówiła histryonka. — Jest na ziemi tylko jeden bóg, któremu człowiek będzie składał zawsze ofiary, a temu bogu na imię Amor.
Fabricyusz wytężył wzrok w stronę Emilii. Jej głos powiał na niego, jak echo drogiej pieśni. Był to pełny, altowy głos Fausty Auzonii.
Spojrzał i otworzył szeroko oczy zdumione. Gdyby nie wiedział, gdzie się znajduje, wziąłby słynną grzesznicę za westalkę. Tak podobną była Emilia do siostrzenicy Flawiana.
Już go histryonka spostrzegła. Przez pewien czas przypatrywała się mu uważnie przez zmrużone powieki, potem uniosła się na łożu i wyrzekła:
— Walecznego syna Marsa witają wiecznie młode i zawsze uśmiechnięte Muzy. Apollo żyje z Marsem w zgodzie.
— Pozdrowienie tobie, piękna Emilio — odpowiedział wojewoda, a ukłoniwszy się zebranym, dodał: — i wam, przesławni panowie.
Emilia klasnęła w dłonie. Gdy się na znak ten ukazał niewolnik, rozkazała:
— Podaj puhar ofiarny!
A nachyliwszy się do naczelnika przybocznej straży Teodozyusza, który spoczywał obok niej, mówiła szeptom:
— Ustąp swojego miejsca tej wcielonej czystości chrześciańskiej. Uczyń to dla mojej i waszej zabawy, Walensie. Wynagrodzę ci to jutro.