Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/260

Ta strona została skorygowana.

— Chcesz na tym gorliwcu spróbować swoich sił? — odparł komes. — Życzę ci powodzenia, chociaż o niem wątpię, bo to wielbiciel Ambrozyusza.
— Wiadomo ci, że przeszkody podniecają mistrzów. Znudziły mnie łatwe zwycięstwa.
Zwróciwszy się do Fabricyusza, wskazała mu histryonka ruchem ręki opróżnione miejsce.
— Rzadkim gościom należą się szczególne względy gospodyni — wyrzekła.
Wolnym krokiem zbliżał się wojewoda do łoża Emilii, przeprowadzany znaczącemi uśmiechami Rzymian. Widać było, że się waha, że mu uprzejmość „publicznej gorszycielki” nie sprawia przyjemności.
Emilii nie uszło jego zakłopotanie.
— Mówiono mi, iż nie straszni są dla twojej odwagi wszelacy barbarzyńcy — odezwała się. — Miałżebyś się lękać jednej, bezbronnej niewiasty.
Utkwiła w nim duże, czarne, promienne oczy, tak głębokie i niewinne, jak gdyby się wznosiły tylko do nieba. Odtwarzała ona w teatrze boginie i bohaterki historyczne.
Fabricyusz, zrozumiawszy, że byłby śmiesznym, gdyby się dłużej opierał, ułożył się obok histryonki.
— Rzadkie zestawienie! — zawołał Walens. — Gorąca modlitwa obok gorącej miłości, dusza obok ciała.
— Dusza bez ciała jest cieniem, zaś ciało bez duszy obrzydliwym trupem — odpowiedziała Emilia.
— To znaczy, że kto się modli, ten powinien kochać.