Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/262

Ta strona została skorygowana.

Bóg nieśmiertelny na niebie,
Na ziemi człowiek nietrwały,
Nie ustrzegą się od ciebie,
Przeszyjesz ich swojemi strzały.
A w kogo wpadnie twój strzał,
Tym zaraz owłada szał.


Deklamując, rzucała na Fabricyusza z pod długich rzęs szybkie, badawcze spojrzenie i zaledwie dostrzegalny uśmiech przesuwał się po jej ustach, bo z twarzy chrześcianina spływała stopniowo chmura zasępienia. W jego oczach, które nie schodziły z jej postaci, zapalały się jasne światła, jakby powstrzymywanego zachwytu odblaski. Przekonana, że ten wewnętrzny ogień płonie dla niej, uczyniła swój głos jeszcze giętszym, śpiewniejszym i recytowała dalej:

Przez cię nawet męże godni
Idą oślep drogą zbrodni.
Ot i dziś przez ciebie właśnie
W całym rodzie dzikie waśnie.
Lecz któż oprzeć się ośmieli,
Gdy weń wzrok dziewicy strzeli?
U przybytków nawet prawa
Pośród władców miłość stawa.
Afrodyta — to bogini
Takie z ludzi żarty czyni.
Dusza, wbrew prawu, wzburzona
Łez w oku wstrzymać nie może,
Gdy widzę, jak Antygona
Na śmiertelne dąży łoże.


Przegięła głowę w tył, rozchyliła lekko usta, utkwiła oczy wilgotne w suficie, tak doskonale zasmucona, że stała się jeszcze podobniejszą do Falisty Auzonii.