Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/266

Ta strona została skorygowana.

stłumione dźwięki fletów. Zdawało się, że cały dom grał. A gdy miękkie, słodkie tony umilkły, zadzwonił srebrny głos niewieści:

Żyjmy, kochajmy, moja Lesbio miła,

Mniejsza o zrzędę surowej starości,
Słonce zachodzi i wstaje w światłości,

Nam, gdy pomrzemy, nie będzie świeciło.


— Nam, gdy pomrzemy, nie będzie świeciło — powtórzyli chórem za ukrytą śpiewaczką goście histryonki.

Gwiazda żywota, noc przejdzie bez końca,

Więc daj całusów tysiąc, sto tysięcy,
Znów drugi tysiąc i stem jeszcze więcej,
Potem znów tysiąc, potem pół tysiąca.

A kiedy wiele już tysiąców zliczę,
Zagubim liczbę, ażeby zazdrosny
Nie zajrzał mojej pieszczoty miłosnej,

Aby nie wiedział, jaki skarb dziedziczę.


— Nie ma już dziś Katullów — odezwał się jeden z patrycyuszów.
— Bo spłoszyły ich śmieszne spory religijne, wymyślone przez głodomorów i niedołęgów — odpowiedziała Emilia. — Zostawmy bogów w pokoju. Jeśli są potężniejsi od nas, wówczas obywają się doskonale bez ludzkich hołdów. Cóż im po naszych ofiarach, kadzidłach i modlitwach?
Rozłożyła się wygodnie na sofie, splotła ręce pod głową i zwróciła się twarzą do Fabricyusza.
On leżał z przymkniętemi powiekami.