W sali uczyniła się cisza grobowa. Nowy Rzymianin, półbarbarzyniec, znieważył rzymskiego patrycyusza.
Na puste dusze gości Emilii padł nagły blask. Rozwidniło się w nich... Więc doszło już do tego, że pierwszy lepszy przybysz, zależny od kapryśnej łaski imperatora, że cudzoziemiec śmiał lżyć zuchwale dzieci Rzymu? Tego dotąd nie było. Nawet imperatorowie chrześciańscy, chociaż usiłowali zepchnąć przesławną stolicę świata z piedestału władczyni, korzyli się przed majestatem jej wielkiej przeszłości. Wjazd tryumfalny do Rzymu nie przestał być najwyższym zaszczytem dla wodza, ozdobionego wawrzynami wielu zwycięstw; język łaciński panował niezmiennie w całem cesarstwie; prawa, ustanowione przez „senat i naród,” obowiązywały zarówno prefektury wschodnie, jak zachodnie. Konstancyusz, Jowianus i Walentynian I, aczkolwiek żarliwi chrześcianie, nie ośmielili się targnąć na zwyczaje i obyczaje „wiecznej Romy.” Pierwszy Gracyan odmówił świątyniom narodowym opieki rządu, lecz ukarała go za to zemsta zwolenników dawnego porządku. Nawet Galilejczycy uznawali prymat Rzymu. Wszakże ich arcykapłanem, biskupem biskupów, był naczelnik gminy rzymskiej.
Jeszcze nie zgasł urok „pani świata.” Lwica została lwicą do ostatniego tchnienia. Do obywatelstwa rzymskiego cisnęli się dotąd cudzoziemcy skwapliwie. Bogaci dorobkiewicze wszystkich narodów płacili miliony za purpurę senatorską i rozdawali miliony ludowi rzymskiemu, aby im przebaczył obce pochodzenie.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/270
Ta strona została skorygowana.