dużą szkatułę, bo tylko w takim razie przypomnę sobie, iż znałam go w Rzymie.
Patrycyusze słuchali z głowami spuszczonemi. Znieważył ich nowy człowiek, urągała im histryonka...
Ten, którego Fabricyusz nazwał psem pogańskim, wyjął z za tuniki kiesę i cisnąwszy ją pod nogi Emili[1], rzekł:
— Należy ci się zapłata za biesiadę dzisiejszą. W Wiennie nie czekaj na mnie, bo idę do prefekta Flawiana, by się od niego dowiedzieć, jak psy pogańskie kąsają.
— Idziemy do prefekta Flawiana! — odezwało się kilku innych.
— Szczęśliwej drogi! — zawołała Emilia. — A gdy wam cnoty obywatelskie zbrzydną, pamiętajcie o owej dużej szkatule.
— Ową dużą szkatułę każę zanieść jutro do konsula Symmacha — rzekł jeszcze „pies pogański” i zwrócił się ku drzwiom.
Za nim opuścili wszyscy Rzymianie dom histryonki.
— W samą porę nadszedł rozkaz imperatora — mówiła Emilia. — Cóżbym teraz w Rzymie robiła? Możesz przysłać swoich pachołków zaraz po wschodzie słońca. Będę gotowa do drogi.
Ukłoniwszy się prefektowi miasta, znikła za jedną z kotar.
Fabricyusz wyszedł razem z Walensem i wsiadł do jego lektyki. Gdy tragarze ruszyli z miejsca, odezwał się komes:
— Postąpiłeś sobie nierozważnie, wojewodo, drażniąc tych ludzi. Znieważeni przez ciebie, pójdą
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Emilii.