Walentynian nie ośmieliłby się nigdy oprzeć woli swojego szwagra — dlaczegóż więc posłał go do Rzymu z tak rozległem pełnomocnictwem? Rozporządziłbyż się w tym wypadku bez zasięgnięcia rady Teodozyusza?
— Inaczej myślą i mówią w Wiennie — odezwał się po dłuższej przerwie.
— Wiem o tem — rzekł komes. — Walentyniana otacza zgraja dworaków, która drażni dla swoich celów osobistych jego młodą dumę. I nasi kapłani zapomnieli o głównej cnocie chrześciańskiej, o pokorze. Dworacy i kapłani, czychający na spuściznę po wielkim Rzymie, nie zastanawiają się nad tem, że zarówno potomkom dawnych panów cesarstwa, jak nam, ich następcom, grozi jedno wspólne niebezpieczeństwo. Otacza nas zewsząd fala barbarzyńców, świadomych już dziś swojej siły i przewagi. Gotowie, Frankowie, Gallowie i Allemanowie, wykształceni w naszej szkole wojennej, karniejsi, wytrzymalsi i waleczniejsi od naszych legionów, rozbiją nas w puch, gdy się pomiędzy nimi znajdzie wódz z głową i sercem Armina. Chociaż i ty i ja należymy dopiero od dwóch pokoleń do państwa rzymskiego, mimo to nie sądzę, iżbyś chciał całować stopy jakiegoś Fritigerna, Bauta, Hermana lub innego herszta hałastry germańskiej, zwącego się królem. Jesteśmy wprawdzie nowymi Rzymianami, lecz korzystamy z tysiącletniej pracy twórców cesarstwa i dlatego powinniśmy bronić narodu, który nas do swojego blasku dopuścił. Klęska cesarstwa byłaby i naszą klęską, zwycięzcy bowiem barbarzyńcy zdeptaliby nas tak samo, jak synów wilczego plemienia.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/278
Ta strona została skorygowana.