Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/283

Ta strona została przepisana.

ców, dzieło to bowiem jest najwyższym celem jego życia.
Do lektyki przystąpił wywoływacz.
— Czy Twoja Prześwietność każe się zanieść na Palatyn? — zapytał?
— Na Wyminał, do senatora Prudencyusza — odparł komes.
A zwróciwszy się do Fabricyusza, rzekł jeszcze półgłosem:
— Wskazówki moje zapisz sobie głęboko w pamięci i nie zapomnij, iż odpowiadasz przed Teodozyuszem za spokój Rzymu. Ty wiesz, że wielki imperator umie hojnie nagradzać, lecz także karać z gwałtownością hiszpańską, gdy ktoś jego zamiary krzyżuje. Pokój z tobą, wojewodo!
— Pokój z tobą, komesie!
Pożegnali się. Walensa nieśli nubijscy tragarze na Wyminał; Fabricyusz zwrócił się pieszo ku Palatynowi.
Jeszcze żyła ulica. Z szynków, z poza płóciennych zasłon dochodziła wrzawa motłochu, hałasującego przy dzbanie kwaśnego wina. Na progach warsztatów siedzieli rzemieślnicy bez wierzchnich tunik i sandałów, otoczeni rodziną. Przelatywały śmiechy z domu do domu, tu i owdzie odzywał się flet lub śpiew jakiejś dziewczyny.
Fabricyusz szedł wolno, z opuszczoną głową, nie zwracając uwagi na ruch ulicy. Całą jego myśl zaprzątały wskazówki Walensa, które zapadły głęboko w jego duszę.
Nie pierwszy komes zalecał mu cierpliwość i przezorne postępowanie. Tak samo przemawiał