Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/284

Ta strona została przepisana.

do niego biskup Syrycyusz, tak samo jego podkomendni. Tylko z Wienny nalegano go do pośpiechu.
Którąż drogę wybrać?
Wprawdzie był on wysłańcom Walentyniana i od niego tylko odbierał rozkazy, ale Teodozyusz mógł cofnąć rozporządzenia swojego szwagra i odwołać jego wojewodę. Wszakże działo się to niejednokrotnie.
Kogo słuchać?
Jeżeli Walens czytał dobrze w duszy swojego pana, to nie pochwali Teodozyusz gorliwego sługi Walentyniana. Czemu Wienna przyklaśnie, to zgromi Konstantynopol...
Błędne koło...
Jedyny Ambrozyusz mógłby go z niego wyprowadzić, on bowiem jeden zastawiłby go swoją powagą przed gniewem Teodozyusza, ale biskup medyolański milczał.
Czyby i święta żarliwość wielkiego kapłana przygasła i ostygła?
Fabricyusz zaklął zcicha. Młodość, wiara, miłość i temperament żołnierski przypinały mu skrzydła do ramion, podbudzając do śmiałego lotu, zaś rozum stanu kazał mu pełzać po ziemi, być wężem, lisem, szpiegiem, donosicielem.
Nie o takiej działalności marzył, gdy jechał do Rzymu. Zdawało mu się, iż uda się odrazu na Kapitol, strąci ze złocistego tronu Jowisza i zatknie na Jego miejscu Krzyż, prawdziwej wiary świadka wymownego. Gdyby się bałwochwalcy opierali, zdepcze ich, zetrze w proch i rozpędzi na wszystkie wiatry. Miał przecież w ręku wojsko, siłę...