Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/287

Ta strona została przepisana.

o nieszczęściu swojego wysłańca, rozniosłyby już psy i kruki jego kości po całem mieście.
Fabricyusz zdawał sobie dokładnie sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa. Wiedział, że dopuszcza się największego zuchwalstwa, jakiego się można było w Rzymie dopuścić. Gdyby był wpadł konno w pełnej zbroi, do świątyni kapitolińskiej i zdruzgotał posąg Jowisza, nie dotknąłby boleśniej uczuć pogan. Wiadomem było powszechnie, iż w przeciągu tysiąca lat znieważyła stopa męska w porze nocnej tylko ośmnaście razy ogród dziewic Westy.
Śmierci się nie lękał. Wszakże zawarł z nią przymierze żołnierskie. Nie dziś, to obejmie go jutro, pojutrze ta najwyższa władczyni wszelkiego życia ramieniem lodowatem. Lecz jego nierozwaga mogłaby przyśpieszyć wybuch gniewu bałwochwalców, mogłaby przyczynić rządowi chrześciańskiemu trosk niespodziewanych, a on był namiestnikiem imperatora, odpowiedzialnym za spokój kraju, powierzonego jego opiece.
Fabricyusz wiedział, że zdradza w tej chwili położone w nim zaufanie Walentyniana. Nie dla szukania przygód miłosnych posłano go do Rzymu...
Kiedy oddalał służbę, nie zastanawiał się nad tem, co czyni. Ujrzawszy nagle przed sobą mury Atrium Westy, uczuł nieprzezwyciężoną chęć zbliżenia się do Fausty Auzonii. Może ucieszy oko jej widokiem. Nie oglądał jej tak dawno — od trzech dni...
Dopiero, gdy go cisza ogrodu, odciętego od świata, owiała, uroczysta cisza miejsca, poświęcone go nieskalanej namiętnościami ludzkiemi bogini —