wsparty przez podstęp, rzuci w jego objęcia tę dziewiczą kapłankę i wyniosłą patrycyuszkę.
Już postanowił...
Porwie Faustę, ukryje ją tak dobrze, iż jej najciekawsze oko pogańskie nie odnajdzie, utuli, uśmierzy jej gniew miłością bez miary, nauczy ją uwielbiać Boga prawdziwego, a gdy kapłanka Westy złoży dobrowolnie zabobony swoje u stóp Dobrego Pasterza, wówczas zasłoni ją i jego wszechmocna ręka imperatora przed zemstą bałwochwalców.
Z chwilą, gdy w nim zamiar wykradzenia Fausty dojrzał, uczuł się Fabricyusz spokojniejszym. Zdawało mu się, że jest bliższym celu, który płoszył od kilku tygodni sen z jego powiek.
Śmielej, aniżeli przyszedł, wracał tą samą drogą.
Księżyc wysunął się tymczasem z poza olbrzymich murów zamczyska Kaliguli i rozproszył szare cienie wieczoru. Jeszcze wyraźniej rysowały się kontury drzew, a marmurowe posągi zmarłych westalek nabrały w jego srebrzystych blaskach lekkości.
Ilekroć Fabricyusz mijał którą z kamiennych kapłanek, żegnał się i pochylał, robiły bowiem na nim wrażenie widm z innego świata. Tak powiewne były zdaleka i czyste i milczące. Czasami zdawało mu się, że się poruszają, nie dotykając stopą ziemi.
Wiedział, że go wzrok łudził, a mimo to śpieszył się, aby się wydostać z tego dziwnie uroczystego miejsca. Jakiś tajemniczy głos szedł ku niemu z posągów, z drzew, z całego otoczenia świątyni Westy i wnikał do najskrytszych zakątków jego serca. Nie mógł stłumić przykrego uczucia spełnionego świętokradztwa.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/292
Ta strona została przepisana.