Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/293

Ta strona została przepisana.

A może zawinił rzeczywiście? — szeptało w nim sumienie żołnierskie. Może nie powinien był zakłócać spokoju dziewic, poświęconych wcielonemu geniuszowi wielkiego narodu?
Te dziewice są kapłankami bogów fałszywych uspokajało go samolubstwo miłości. — Zasłuży się przed Bogiem prawdziwym, kto jedną z nich nawróci do wiary Chrystusa.
Dopadł muru i wyjrzał ostrożnie na ulicę. Była pusta... Wziął zatkniętą w ziemi pochodnię i przeskoczył na drugą stronę.
Odetchnąwszy po raz wtóry z głębi piersi, oddalił się szybko.
Lecz zaledwie uszedł kilka kroków, usłyszał za sobą szelest, podejrzany. Schwycił za sztylet i odwrócił cię ruchem gwałtownym.
Jakiś cień przesuwał się pod murem... Ktoś śledził go, był świadkiem jego zuchwalstwa... Nikt nie powinien wiedzieć, że wojewoda Italii znieważył święte schronisko westalek.
Fabricyusz rzucił się na szpiega i pochwycił go za gardło, ale jego podniesioną rękę ujęła druga, równie silna, jak kleszczami.
Nie zabijajcie wiernego sługi! — odezwał się głos chrapliwy.
Fabricyusz opuścił sztylet.
— Siedzisz moje kroki, Teodoryku? — mruknął z niechęcią.
— Czuwam nad waszą głową, panie — odpowiedział stary Alleman spokojnie. — Dowiedziawszy się od Hermanryka, że odesłaliście niewolników przy