Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/294

Ta strona została skorygowana.

ogrodzie westalek, przybiegłem natychmiast, aby być przy waszym boku, gdybyście mnie potrzebowali. Mówiono mi w mieście, że jedna tylko śmierć nie obawia się przekroczyć nocą tych murów. Zanadto lekceważycie swoje młode życie, panie.
— Skąd mogłeś wiedzieć, że znajdziesz mnie w ogrodzie Westy? — fuknął Fabricyusz.
— Oko starego sługi bywa tak bystre, jak oko matki. Zbyt długo zatrzymujecie się na ulicy, gdy przechodzą dziewice Westy i zbyt często stukacie do furty Atrium, abym nie spostrzegł, w którą stronę zwracają się wasze tęskne myśli. Wybaczcie mi, panie, lecz nie z ciekawości zakradam się do waszych tajemnic. Od pierwszej chwili, kiedy przybyliśmy do Rzymu, okrąża nas głucha nienawiść. Widzę ją we wszystkich spojrzeniach, słyszę jej groźbę we wszystkich pomrukach motłochu. Bałwochwalcy czychają tylko na sposobność, aby wam zapłacić upokorzeniem za upokorzenie, a wy...
Fabricyusz zmarszczył brwi.
— Nadużywasz mojej słabości do ciebie — przerwał Teodorykowi.
Lecz stary Alleman nie uląkł się jego gniewu.
— Czuwam tylko nad waszą głową — odparł — jak czuwałem nad nią wówczas, gdy była mniejsza od mojej pięści. Dziewica Westy nie jest córką jakiegoś nieznanego kapłana iberyjskiego, o czem raczcie pamiętać, panie.
Fabricyusz pamiętał bardzo dobrze o tem i dlatego nie był w pierwszej chwili zadowolony z domyślności Teodoryka. Nawet ten wierny sługa nie powinien był czytać w jego duszy.