Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/295

Ta strona została przepisana.

Zastanowiwszy się jednak nad położeniem, jakie mu miłość zgotowała, przebaczył Teodorykowi zbytnią gorliwość. Jakiegoś pomocnika musiał mieć koniecznie, jeśli jego zamiary miały dojść do skutku. Sam nie mógł Fausty porwać, kroki bowiem jego śledziła tajna straż prefekta pretoryum. Gdyby się wydalił na czas dłuższy z Rzymu, ułatwiłby wyżłom bałwochwalców poszukiwania...
Objął poufale szyję starego żołnierza i rzekł:
— A jednak będzie jedna z dziewic Westy twoją panią, albo... Czy chcesz, żebym ci powtórzył groźbę mojego ojca?
Teodoryk przyłożył palec do ust i obejrzał się wokoło.
— W tych stronach mają podobno nawet kamienie uszy — szepnął.
Przyspieszyli kroku. Gdy minęli ogród westalek, odezwał się Teodoryk.
— Ta z dziewic Westy, którą mi wskażecie, będzie moją panią, lecz nie wy ją porwiecie. Gdyby się takiemu staremu wilkowi, jak wasz wierny sługa, przy tej niebezpiecznej robocie coś ludzkiego przytrafiło, nie byłaby wielka szkoda. Czas mi już do Dobrego Pasterza. Prawie codziennie nawiedzają mnie w nocy, w śnie, ojcowie. Słyszę granie jakichś ogromnych rogów i szum jakichś bezmiernych lasów. Ktoś mnie woła...
Zamilkł, jakby się wsłuchiwał w owe granie i w ów szum innego świata, potem mówił dalej:
— Nie wy ją porwiecie. Was szkoda, panie. Rozkażcie tylko, co należy uczynić, a stanie się. Teodoryk nie zawiedzie zaufania swojego sokoła.