Słońce zachodziło już za wzgórzem Janikulskiem, kiedy się Teodoryk wybrał nazajutrz do Simonidesa. Minąwszy Wielki Cyrk, zagłębił się w sieci zaułków, wijących się od stoków Awentynu aż do Tybru.
Okryty starym, dziurawym płaszczem żołnierskim, przedzierał się wolno przez gromady proletaryatu, który wyroił się ze swoich nor, aby odetchnąć świeżem powietrzem.
Szczególnego rodzaju było to świeże powietrze ubogiej dzielnicy Rzymu. Środkiem uliczek tak wąskich, iż zaledwo jeden wóz mógł się w nich poruszać, biegły ścieki, służące gospodyniom za zlew ogólny. Nieczystości i odpadki wszystkich kuchen walały się na bruku, usuwane tylko raz na tydzień przez niewolników miasta.
Teodoryk szedł ostrożnie wzdłuż kamienic, co chwila bowiem powstrzymywała jego kroki kupa