Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/318

Ta strona została przepisana.

Teodoryk wahał się przez chwilę, czy uścisnąć rękę, splamioną krwią starych kobiet. Wstrętnym był mu ten młokos, rzucający się z poza węgła na upatrzoną ofiarę, ale wszakże takich wyrzutków ludzkości kazał mu wojewoda szukać.
— Zobaczymy, zobaczymy — mówił i klasnął w dłonie.
Natychmiast przybiegła z drugiej izby zupełnie naga dziewczyna, przepasana tylko na biodrach przezroczystą, czerwoną tkaniną.
Stanęła przed stołem i zaczęła się do starego wojaka zalotnie uśmiechać.
— Ty rozkazałeś, mistrzu? — zapytała, ocierając się ramieniem o jego ramię.
On odsunął się od niej, jak od brudnego zwierzęcia i rzekł szorstko:
— Trzy miary starego albana!
— A dla mnie?
— Ruszaj do...
Resztę klątwy połknął.
— Chce ci się ładnej przyjaciółki, a ta jeszcze wcale niczego — zaśmiał się Simonides, który szczypał dziewczynę w plecy.
— Za stara dla mnie — odpowiedział Teodoryk.
— Patrzcie go, młodzieniaszek! — syknęła niewolnica. — Skończył wczoraj dziesiątą wiosnę...
— Idziesz ty zaraz! — zawołał Alleman.
— Idę już, idę, stary grzybie. Może ci posłać po niemowlę?...
Teodoryk zasępił się. Bezwstyd, wyzysk i zbrodnia ruszały się naokoło niego z taką swobodą, jak gdyby on sam był cząstką bagna, w które się dostał.