Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/331

Ta strona została przepisana.

i rozdmuchał święty płomień. Czerwony blask oświecił marmurową twarz Westy, pogrążoną dotąd w cieniach.
Nowicyuszka zasłoniła pierś rękami, jakby się chciała bronić przed ciosem.
— Jak ona patrzy!... — szeptała ze zgrozą. — Litości nie znalazłaby u niej rozpacz ludzka... O, Fausto, Fausto, jak strasznie w tej klatce złoconej!...
— Przywykniesz zczasem do ciszy naszego schroniska — odpowiedziała Fausta łagodnie.
— Nie przywyka się do ciszy grobu, gdy się jest żywym człowiekiem — zaprzeczyła.
— Legion dziewic zgasł w tym grobie, składając szczęście swoje bez skargi u stóp żnicza narodowego.
— Ofiarę naszych poprzedniczek łagodziła wiara, która...
Nie dokończyła, bo ręka kapłanki zamknęła jej usta.
— Milcz, nieszczęsna! — przerwała jej Fausta. — Moja pobłażliwość cofa się przed bluźnierstwem.
Głęboka bruzda utworzyła się na jej czole powyżej orlego nosa. Jej dźwięczny głos stał się suchy, twardy, gdy mówiła:
— Przez trzy dni będziesz sobie odmawiała po karmów i miękkiego posłania. We łzach i modlitwie będziesz błagała bogini o przebaczenie za myśli grzeszne. Wracaj do swojej celi.
Z przerażeniem spojrzała na nią nowicyuszka.
— Ty mnie nie zdradzisz — prosiła, rzuciwszy się do stój) Fausty — ty mnie nie wydasz w ręce ar-