Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/332

Ta strona została przepisana.

cykapłana. Wiem... Zawlekliby mnie na Pole Hańby i zakopali żywcem... Niktby się nademną nie zmiłował, nikt, nikt...
I z piersi jej trysnął płacz tak obfity, iż zalał łkaniem całe sanctuarium świątyni.
— Przebacz, boska... To nie ja złorzeczyłam żniczowi naszego narodu... Coś się we mnie rwie, targa, coś huczy, szaleje... Nie moja wina, nie moja... Opętały mnie złe demony...
Surowy wyraz spływał powoli z twarzy Fausty, ustępując miejsca współczuciu. I znów miał jej głos tony miękkie, kiedy odrzekła:
— Nie śmierci twojej pragnie bogini, lecz wiernej służby. Podnieś się i odejdź bez obawy. Arcykapłan nie dowie się nigdy o twoim błędzie.
Nowicyuszka dźwignęła się z kolan i pochyliwszy głowę przed świętym ogniem, oddaliła się chwiejnym krokiem. Lecz zanim doszła do progu, odwróciła się nagle:
— Powiedz mi Fausto — zapytała — czy i ciebie męczyły kiedyś pokusy nieczyste? Powiedz, że i ty musiałaś walczyć ze złymi demonami, a zniosę odważniej moją rozpacz.
— Nawet bogowie nie są wolni od pokus — odpowiedziała Fausta wymijająco.
Kiedy została sama, rzuciła na ołtarz kilka gałązek laurowych, zawinęła się w płaszcz i utkwiła wzrok w świętym ogniu.
Już siedmnasty rok służyła symbolowi geniuszu narodu rzymskiego. Nie miała jeszcze sześciu lat, kiedy ją wuj, Nikomachus Flawianus, zamknął w Atrium Westy.