Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/333

Ta strona została przepisana.

— Czy i ją męczyły kiedyś pokusy nieczyste? — pytała owa nieszczęśliwa dziewczyna.
Po ustach Fausty przewinął się uśmiech bolesny.
Wszakże i w jej żyłach płynęła gorąca krew italska, tak gorąca i gwałtowna, iż zdawało się jej nieraz, że zadusi ją żarami swojemi. I dla niej świeciło słońce, kwitła wiosna, śpiewały słowiki, marzyły noce miesięczne — i jej wyobraźnię drażniły elegie, pieśni doryckie, taniec i teatr, życie i sztuka — i ona patrzała zbliska na szczęście ludzkie. Suknia kapłanki Westy nie wydarła z jej piersi serca niewieściego.
Bywało, że znużona długiem czuwaniem w świątyni, zamykała powieki, aby dać folgę oczom. Wówczas osnuwała ją zdradziecka fantazya powiewną przędzą tęsknot dziewiczych. Przed okiem jej duszy przesuwali się urodziwi młodzieńcy z odwagą na orlem obliczu, z wawrzynem zwycięzców na czole. Szli, a który ją mijał, kładł u jej stóp swoje laury i wyciągał ręce, jakby o coś prosił.
Jeden z owych wyśnionych bohaterów, najpiękniejszy, najzasłużeńszy, zbliżał się do niej, zginał kolana i szeptał dziwnie melodyjne słowa. Śpiewały one słodziej od najsłodszej muzyki, a były przytem tak mocne, że obejmowały ją kleszczami.
Daremnie broniła się jej wstydliwość dziewicza. Słodki szept łamał powoli jej opór, naginał wolę, aż padła w objęcia zwycięzcy. Wtedy ogarniały ją płomienie, od których zapalała się krew, gasła przytomność, ale ten szał przepełniał ją taką rozkoszą, iż pragnęła, żeby trwał bez końca. I tuliła się do ko-