Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/337

Ta strona została przepisana.

Już nachylił się, by ją w gorącym objąć uścisku.
Fausta wyprostowała się nagle w krześle, przetarła oczy i wyciągnęła przed siebie ręce, jakby kogoś odpychała. Bo tym urodziwym młodzieńcem był Fabricyusz, wróg jej wiary i narodu.
Nie po raz pierwszy mącił obraz tego nienawistnego Galilejczyka jej spokój. Szedł on za nią od pewnego czasu z uporem wyrzutu sumienia, wciskał się do jej snów nocnych i myśli dziennych.
Dlaczego postawiło Przeznaczenie właśnie jego na drodze jej grzesznych marzeń? — pytała się Fausta niejednokrotnie. Wszakże tylko nienawiść mogła patryotka rzymska czuć do wyznawcy zabobonu wschodniego. Czyby ją bogowie chcieli doświadczyć?
Fausta podniosła oczy do posągu Westy.
— Uwolń mnie od tej mary, o przeczysta! — prosiła.
Jakiś szelest odezwał się za drzwiami. Fauście zdawało się, że słyszy ostrożne kroki ludzkie. Było to niezawodnie złudzenie... Nowa kapłanka zluzuje ją dopiero po wschodzie słońca, zaś służba nie ośmieliłaby się zbliżyć do przybytku bogini bez wyraźnego rozkazu pani.
— Weź z przed oczu moich tę pokusę — modliła się Fausta — i zniszcz w sercu mojem resztki tęsknot dziewiczych. Niech mi pożądania nieczyste nie uprzykrzają służby twojej, o boska!
Za drzwiami znów coś zaszeleściło. Ktoś chodził w przedsionku.