Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/338

Ta strona została przepisana.

Fausta obejrzała się zdziwiona. Czy by nowicyuszka wróciła?
Przechyliła się i słuchała... Szmer ustał...
To rzuca niezawodnie wicher liście na wschody i naśladuje chód ludzki...
Fausta oparła głowę na dłoni i pogrążyła się w zadumie.
Ta biedna dziewczyna skarżyła się słusznie, gdy nazwała obowiązek twardym i zimnym. Wszakże i ją, Rzymiankę dawnego obyczaju, wpatrzoną w świetlane wzory przeszłości, uciskał nieraz i ziębił urząd kapłanki Westy. Śmiertelnik nie jest bogiem. Trudno mu wytrzymać długo na chłodnych wyżynach poświęcenia. Gdyby ojczyzna zażądała od niej życia, oddałaby je bez namysłu, lecz ciągła walka z naturą ludzką nużyła ją niesłychanie. Łatwiej zginąć odważnie na polu bitwy, aniżeli opierać się przez szereg lat pokusom krwi.
Powtórnie zasunęły się powieki Fausty.
Grzeszne widziadła są jedyną okrasą smutnej doli kobiety, wydziedziczonej z uciech tego świata. Jeżeli trzeba za nie pokutować, to opłaca je dziewica Westy dostatecznie samotnością lat wiosennych i dojrzałych.
Tak przekonywał Faustę człowiek pospolity, usiłujący podkopać w niej kapłankę i patryotkę.
Marzenie — to jeszcze nie czyn, pragnienie miłości, to jeszcze nie miłość. A zresztą... I bogowie upajają się rozkoszą ziemi.
I znów podsuwała zdradziecka prządka Fauście pożądane przez każde serce niewieście widziadła. I znów zbliżył się do niej kochanek, łamał jej opór,