Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/341

Ta strona została przepisana.

Już oprzytomniała.
Przez pewien czas stała blada, drżąca, zdumiona tem, co ją przed chwilą czarowało.
Prawdaż to? Barbarzyniec ośmielił się zdeptać najświętszy zakaz Rzymu, przekroczył próg przybytku bogini czystości i znieważył ją, kapłankę tej bogini, oświadczynami miłosnemi. A ona, Fausta Auzonia, najgorliwsza ze służebnic Westy, słuchała jego grzesznej mowy bez oporu?
Jakże się to stać mogło? Opętałyżby ją demony galilejskie, czyhające na cnoty Rzymianek?
Ciemny rumieniec wstydu oblał twarz Fausty. Wyprostowała się, wyciągnęła rękę w stronę drzwi i rzekła:
— Zbyt długo obrażało twoje zuchwalstwo moją cześć kapłańską. Oddal się, jeśli nie chcesz, abym zadęła w tubę trwogi. Krwi twojej nie pożądam.
Fabricyusz, który się zerwał z kolan, pożerał ją błyszczącemi oczami. Wyniosła, dumna, z rumieńcem na twarzy, z falującemi ze wzruszenia piersiami, była tak piękna, że nie mógł od niej oderwać wzroku. Patrzył na nią, jak na obraz cudowny i modlił się, jak do cudownego obrazu.
— Zmiłuj się nademną, najdroższa, najukochańsza! — prosił, pochyliwszy głowę spójrz na mnie łaskawie, aby mi trud życia był snem rozkosznym. Nie obraża, kto ubóstwia. A ja ciebie ubóstwiam, czczę bez miary.
Chciwem uchem ssała kobieta w Fauście te słowa kuszące. Nikt jeszcze nie przemawiał do niej w sposób podobny. Ale kapłanka Westy nie miała prawa do słabości.