Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/344

Ta strona została przepisana.

— Dla mnie nie zakwitnie ten kwiat nigdy — odparła Fausta — przeto zwróć myśli swoje w inną stronę. Tyle niewiast stworzyli bogowie.
— Fausto, Fausto! — błagał znów Fabricyusz.
— Oddal się, oddal...
— Nie opuszczę cię bez słowa nadziei...
— Nadzieja twoja znieważa kapłankę.
— Kapłaństwo twoje może się skończyć jutro, pojutrze...
— Skończy się ono tylko z mojem ostatniem tchnieniem.
Ktoś stuknął trzy razy do drzwi.
Fabricyusz zakrył głowę kapturem.
— Odchodzę — rzekł — ale spotkamy się wkrótce w innem miejscu. Zdala od tej jaskini zabobonów pogańskich przebudzi się w tobie serce kobiety i ulegnie miłości mojej.
— Prędzej pochłonie mnie ten święty ogień, aniżeli się twoje grzeszne nadzieje spełnią — odparła Fausta.
Przez odemknięte drzwi wtargnął po raz wtóry prąd zimnego powietrza, dmuchnął na ołtarz i rozwiał płomień, który otoczył Faustę płaszczem ognistym.
— Nie wywołuj gniewu zawistnych demonów — zawołał Fabricyusz.
Stukanie powtórzyło się, szybsze, mocniejsze.
Ujął miecz w prawicę i wybiegł ze świątyni.
Kiedy się szelest jego kroków oddalił, upadła Fausta na krzesło i opuściła głowę na piersi. To, co się stało, było tak niezwykłe, iż potrzebowała dłuż-