Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/012

Ta strona została przepisana.

od ciała chorego olbrzyma części najzdrowsze. Wpadły one z taką gwałtownością na dzierżawy Allemanów, sprzymierzonych z imperatorem, iż sam Arbogast, naczelny wódz siły zbrojnej zachodnich prefektur, zastąpił im drogę ze swojemi legionami.
Już blisko rok trwały krwawe zapasy. Rozproszeni na jednem miejscu, gromadzili się Frankowie na drugiem. Sioło po siole, gród po grodzie wydzierał im Arbogast, o każdą piędź ziemi staczał z niemi bój zacięty, posuwając się z niesłychanym trudem ku północy. Wprawdzie oczyścił w przeciągu kilku miesięcy Allemanię i wyparł napastników z granic cesarstwa, lecz nie złamał dotąd ich odwagi. Frankowie, zaskoczeni w polu przez zimę, cofnęli się do lasów Ardeńskich z groźbą powrotu na wiosnę.
Z tej przerwy korzystał Arbogast z przezornością wytrawnego wodza. Dawne obozy, zaniedbane od śmierci Juliana Apostaty, obwarowywał, zdziesiątkowane legiony dopełniał ochotnikami germańskimi, sforę, swoich wywiadowców i szpiegów puścił na ziemie frankońskie z rozkazem czuwania nad ruchami nieprzyjaciół. Sam zajął posterunek najniebezpieczniejszy, narażony na pierwsze uderzenie barbarzyńców.
Frankowie szli zwykle prawym brzegiem Moselli i przekraczali granicę rzymską w pobliżu Totonis.
W ostatnich dniach stycznia zbliżał się do tego miasta od strony wschodniej liczny tabor.
Przodem jechało na małych koniach dwóch mężów, tkwiących od czuba do pięt w skórach różnych dzikich zwierząt. Na głowie mieli łby turze